Między dżunglą a oceanem: Moja kostarykańska przygoda
W Polsce były właśnie ferie zimowe. Mróz i totalny brak słońca. Nie dziwi więc fakt, że gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam wziąć udział w wyprawie do Kostaryki.
Po trzech latach od mojej pierwszej wizyty znów wybrałam się do kraju „Pura Vida” – Kostaryki.
Teraz, gdy jestem już w domu, chcę podzielić się z Wami wrażeniami z tej długiej i magicznej podróży, ale również podrzucić Wam kilka wskazówek, które pomogą uniknąć powszechnych błędów.
Wyprawa, w której brałam udział, została zorganizowana przez biuro podróży Soul Travel i jedną z moich ulubionych nauczycielek jogi – Beatę Radziszewską.
Podróżowaliśmy w grupie 18 osób wraz z lokalnym przewodnikiem Widerem. Ze strony biura wyprawę prowadziła Magdalena Ładanaj, niekwestionowana znawczyni Kostaryki i pasjonatka dzikiej przyrody.
Jak zapewne wiecie, w podróży towarzystwo jest najważniejsze. Muszę przyznać, że trafiła nam się wspaniała ekipa sympatycznych i ciekawych podróżników z całej Polski. To właśnie dzięki temu wyjazd był naprawdę udany.
Leciałam liniami Air France przez Paryż. Podróż zajęła mi ponad 17 godzin.
San Jose – pierwsze kroki w krainie pura vida

Nasza przygoda rozpoczęła się w stolicy – San Jose. To tętniące życiem miasto stanowiło idealny wstęp do poznania kostarykańskiej kultury. Kolorowe budynki i gwarne targowiska od razu dały nam przedsmak tego, co nas czeka. Nie było przesadnie gorąco, świeciło słońce, ale wieczorami bluza z kapturem była
przydatna.
Okolice hotelu Barcelo San Jose, w którym się zatrzymaliśmy, nie są szczególnie atrakcyjne. Hotel, pełen amerykańskich turystów, jest wygodny dla grup, mieści się względnie blisko lotniska i posiada miły ogród z basenem. Poprzednim razem spałam w butikowym hotelu Alta.
Podczas pierwszego spaceru znalazłam stoisko z „Pipa Fria” – orzeźwiającą wodą kokosową, serwowaną prosto z kokosa. To była pierwsza okazja, aby użyć lokalnej waluty.
Nieoczekiwaną przygodą okazała się wymiana pieniędzy.
W Kostaryce funkcjonują równolegle dwie waluty: amerykańskie dolary i lokalne colones. Do banków ustawiają się zawsze długie kolejki, a wymiana waluty przez turystę wymaga posiadania paszportu. Co więcej, istnieje dzienne ograniczenie wymiany –
zaledwie 100 USD. Moja wizyta w banku zakończyła się niepowodzeniem z powodu braku dokumentu, ale ostatecznie udało mi się zdobyć colones w hotelu. Cytując przewodnik, który dostaliśmy przed wyjazdem: „Większość banków, hoteli i większych sklepów akceptuje karty kredytowe i płatnicze MasterCard i VISA. Dobrze jest posiadać zapas gotówki na wypadek zakupów na bazarach i w mniejszych sklepach, a także z
dala od centrum Kostaryki.”
Kostarykańskie banknoty to małe dzieła sztuki – zdobią je wizerunki egzotycznych zwierząt, ptaków i ryb, a ich intensywne kolory zachwycają.

San Jose to miasto dźwięków – czasem aż nazbyt intensywnych.
W sklepach promocje ogłaszane są przez głośniki i energicznych sprzedawców przekrzykujących się nawzajem, a zewsząd dobiega głośna muzyka. Znalezienie spokojnego miejsca na kawę graniczy z cudem, ale nam udało się usiąść przy kasynie niedaleko Plaza de La Cultura.
Zakupy spożywcze można zrobić w Walmart, a jeśli szukacie pamiątek, to obowiązkowo trzeba zajrzeć do Mercado Central. Jest tam ciasno i ciemno – to atrakcja raczej dla amatorów takich miejsc.
Choć większość tras zaczyna się od San Jose, nie polecam poświęcać temu miastu więcej niż kilku godzin. Stolica jest głośna, zatłoczona i poza Plaza de La Cultura oraz Mercado Central nie oferuje wielu atrakcji wartych Twojego cennego czasu.
Zamiast poznawać wielkie miasto, lepiej szybciej przenieść się do prawdziwych skarbów Kostaryki – parków narodowych i plaż.
Magiczny Park Narodowy Tortuguero
Z gwaru miasta przenieśliśmy się do zupełnie innego świata – Parku Narodowego Tortuguero. Dotarcie do naszej bazy wymagało podróży łodzią przez wąskie kanały przecinające bujną dżunglę. Naszym domem na kolejne dni stał się urokliwy Mawamba Lodge, położony między kanałami a Morzem Karaibskim.

Poranki w Tortuguero to istna symfonia dźwięków budzącej się dżungli. Podczas rejsów łodzią obserwowaliśmy kajmany wylegujące się na brzegach, rodziny wyjców hałasujące w koronach drzew i kolorowe tukany przeskakujące między gałęziami. Każdy zakręt kanału przynosił nowe, fascynujące odkrycia. Koleżance udało się uchwycić skok małpki pomiędzy drzewami. A moje uważne oko wypatrzyło zielona jaszczurkę Basiliscus , nazywaną niekiedy jaszczurką Jezusa, ponieważ potrafi biegać po powierzchni wody.
Plaże na Kostaryce są dzikie, niezabudowane i dostępne dla każdego, kto pragnie cieszyć się ich wyjątkowym urokiem. Wschód słońca na takiej plaży to cud natury. Prawo stanowi, że pierwsze 50 metrów od linii brzegowej to teren publiczny, na którym nie można wznosić żadnych budynków. Kostarykańczycy za punkt honoru biorą sobie ochronę środowiska naturalnego.
W Kostaryce obowiązuje surowy zakaz zaśmiecania plaż i terenów chronionych, co jest częścią szeroko zakrojonych działań na rzecz ochrony środowiska. Kara za wyrzucanie odpadów w niedozwolonych miejscach może być wysoka, a lokalne społeczności aktywnie dbają o utrzymanie czystości. Dzięki temu plaże pozostają dziewicze, a kraj utrzymuje swój przydomek „Pura vida” – czystego, naturalnego raju.
Nieodłącznym elementem pobytu w tropikach była wszechobecna wilgotność. Ubrania nigdy całkowicie nie wysychały, a wieczorami walczyliśmy z różnymi owadami, które mimo repelentów i moskitier, znajdowały sposób, by pozostawić po sobie swoje ślady na naszych ciałach. Moja współlokatorka Wiesia, poleciła mi maść po ukąszeniu owadów – Balsam Copaiba, firmy ORGANIC LIFE, który posiada niezwykłe właściwości łagodzące i regenerujące. Oraz drugi balsam wspierający gojenie ran, Smocza Krew, tej samej firmy. Przetestowane, działa Dowiedziałam się również o istnieniu ubrań marki Craghoppers, z ochroną antykomarową Nosilife, która chroni również przed kleszczami oraz promieniowaniem UV.
Po kilku dniach nasze nogi i ręce były pokryte czerwonymi śladami po ukąszeniach. Jednak te drobne niedogodności bledną gdy przypomnę sobie tą niesamowitą zieleń i potężne fale oceanu.
Podniebna podróż do krainy wulkanów
Kolejnym punktem naszej podróży był majestatyczny wulkan Arenal. Zamiast długiej podróży drogą lądową, biuro zafundowało nam przygodę życia – lot awionetką z Tortuguero do La Fortuna! Dzięki takiemu rozwiązaniu udało się skróć podróż z 5 godzin do 20 minut! Drogi w Kostaryce są bardzo zróżnicowane – od dobrze utrzymanych autostrad po szutrowe, pełne dziur trasy w terenie górzystym. W miastach i głównych trasach asfalt jest w dobrym stanie, ale na obszarach wiejskich można natknąć się na wąskie, kręte i wyboiste drogi, które w porze deszczowej stają się trudne do przejechania.
Lotnisko nie miało, ani toalety, ani stanowiska odprawy. Było tylko jednym pasem pośród palm, a obsługę stanowił miły Pan w kaloszach i kapeluszu, który ważył każdego pasażera wraz z jego bagażem. Na pokład mógł wpuścić tylko ograniczoną ilość kilogramów. Gorąco było niemiłosiernie, gdy czekaliśmy na placu na swoją kolej. Samolocik był malutki. W sumie miał 6 rzędów po 3 miejsca w jednym, nie licząc miejsc dla pilotów, którzy siedzieli przodu.
Widok z lotu ptaka na rozległe lasy deszczowe, wijące się rzeki i w końcu – perfekcyjnie stożkowy wulkan Arenal – zapierał dech w piersiach. Jeśli mnie znacie chociaż trochę to wiecie, że latanie samolotami, a szczególnie malutkimi samolotami ze śmigłem, to dla mnie nie lada wyzwanie. Byłam bardzo dzielna zarówno wtedy, gdy wchodziłam po rozwijanych schodkach do malutkiej awionetki, byłam dzielna również wtedy, gdy już po starcie zauważyłam, że okna są otwarte, a przednia szyba samolociku jest pęknięta. Trzymałam się dzielnie podczas startu z malutkiego lotniska, gdzieś między kanałami. Lot trwał na szczęście bardzo krótko, ale były to dla mnie bardzo emocjonujące chwile i gdy już wylądowaliśmy prawie ucałowałam ziemie, na której stanęłam.
Naszą bazą w regionie La Fortuna stał się uroczy Arenal Lodge, oddalony kilka kilometrów od miasteczka. Domki z niesamowitym panoramicznym widokiem i przestronnymi pokojami były miłą odmianą. Szkoda jedynie, że pogoda nie dopisała i wszechobecne mgły i chmury zakryły piękny widok na jezioro i wulkan. Zrobiło się chłodno, ale po wysokich temperaturach nad morzem karaibskim, było to nawet sporym wytchnieniem.
Przygody w cieniu wulkanu
Region Arenal to prawdziwy raj dla poszukiwaczy przygód!
Niezapomnianym przeżyciem był spacer po wiszących mostach rozpiętych wysoko nad koronami drzew. Kołyszące się pod naszymi stopami, zawieszone kilkadziesiąt metrów nad ziemią, pozwalały obserwować życie lasu deszczowego z zupełnie nowej
perspektywy. Widok mgły snującej się między koronami gigantycznych drzew, odgłosy ptaków dochodzące z każdej strony i świadomość, że pod nami toczy się życie niezliczonych gatunków roślin i zwierząt – to doświadczenie, którego nie da się zapomnieć. Zaliczyliśmy również trekking w około wulkanu.
Kolejny dzień dostarczył nam jeszcze więcej emocji. Wizyta w Parku Arenal Mundo Adventure rozpoczęła się szkoleniem z obsługi zjazdów na zipline. To atrakcja dla miłośników adrenaliny. Pojechaliśmy wozem ciągniętym przez traktor do
miejsca, gdzie udaliśmy się spacerem w dół do wodospadu La Fortuna.
W wysokich temperaturach schodzenie może być dużym wysiłkiem. Strome śliskie i nierówne schody, droga pełna zakrętów, wysoka wilgotność. Na szczęście można było wykąpać się w krystalicznie czystych wodach u podnóża wodospadu. Otoczeni bujną roślinnością, zanurzeni w chłodnej, orzeźwiającej wodzie, czuliśmy się jak w raju. I ten miły chłodek. Jednak po chwili trzeba było znów ruszyć na szlak. Tym razem pod górę!
Dzielnie wspinaliśmy się krok za krokiem, żeby już po kilku minutach założyć uprząż do ziplina i maszerować znów pod górę w pełnym rynsztunku zdobywcy przygód. Strachu było co niemiara, bo trzeba być odważnym, aby skoczyć w nieznane. Serce waliło jak szalone, gdy instruktor zapiął uprząż i dał sygnał do startu. Chwila zawahania, głęboki oddech… i nagle leciałam nad wierzchołkami drzew, czując wiatr na twarzy i niesamowitą adrenalinę w żyłach. Obiecałam sobie, ze tym razem zaufam i będę cieszyć się tym doświadczeniem. Udało się! Jestem z siebie duma!
Po emocjach nadszedł czas na relaks. Idealnym zakończeniem dnia pełnego wrażeń była wizyta w Eco Termales – kameralnych gorących źródłach. Zanurzyć się w naturalnie ogrzanej przez wulkan wodzie, otoczonym tropikalną roślinnością, z kombuchą w dłoni – czy można wymarzyć sobie lepszy relaks?
Park Narodowy Tenorio , Rio Celeste i Carolina Lodge
Kolejny dzień, kolejna przygoda. Wylądowaliśmy w magicznym La Carolina Lodge. Wszystkim bardzo polecam to zaczarowane miejsce. La Carolina Lodge zachwyciła mnie swoją przytulną, rustykalną atmosferą i pięknym otoczeniem. Ośrodek położony jest nad rzeką i otoczony jest terenami zielonymi. Można tam jeździć konno, łowić ryby lub skorzystać z masaży. Tym razem przypadł nam na nocleg piękny, drewniany domek w własnym mini basenem z gorącą wodą i kominkiem. Kuchnia serwuje pyszne,
ekologiczne jedzenie. Wszystko gotowane jest na żywym ogniu, na opalanej drewnem kuchni, co sprawia, że potrawy mają niepowtarzalny smak.
Jednym z najbardziej ekscytujących doświadczeń tamtego regionu był nocny spacer w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Uzbrojeni jedynie w latarki, obserwowaliśmy fascynujący, nocny świat lasu deszczowego. Kolorowe żaby, jadowite pająki, śpiące ptaki i aktywne w nocy ssaki – to zupełnie inna perspektywa dżungli. Były również leniwce, kolorowe ptaki i węże.
Trochę mniej podobała mi się wycieczka nad wodospad Rio Celeste. Głównie z powodu zbyt dużej ilości turystów. Gdy czekasz w kolejce, aby zrobić sobie zdjęcie z wodospadem, czar jakby trochę pryska.
Montezuma – pacyficzny raj
Ostatnim etapem naszej podróży była urocza nadmorska miejscowość Montezuma, położona na Półwyspie Nicoya nad Oceanem Spokojnym. To miejsce, w którym spotykają się hippisowska atmosfera, dziewicze plaże i tropikalna dżungla, tworząc niepowtarzalny klimat. Montezuma jest spokojniejsza niż inne popularne miejscowości w Kostaryce, ale nie brakuje tu klimatycznych kawiarni, restauracji oraz lokalnych sklepików i straganów z rękodziełem.
Mieszkaliśmy w nowiuteńkim hotelu NYA. Nowoczesny i stylowy ośrodek położony wśród bujnej roślinności, zaledwie kilka minut od plaży. Oferuje komfortowe, inspirowane naturą pokoje z klimatyzacją, piękny ogród, basen oraz restaurację serwującą zdrowe, lokalne jedzenie. Czego chcieć więcej?
W miarę upływu dnia, gdy słońce wschodziło coraz wyżej, robiło się również coraz bardziej gorąco. Wysoka temperatura dawała się nam we znaki. W tym gorącym klimacie, strzałem w dziesiątkę okazała się wycieczka łodzią na Isla Tortuga (Wyspę Żółwia) i kilka innych plaż z przepysznym lunchem na łodzi. Krystalicznie czysta woda, biały jak mąka piasek, kolorowe ryby i rafy koralowe stworzyły idealne warunki do snorkelingu. Pływanie wśród ławic tropikalnych ryb, obserwowanie rozgwiazd i być może przelotne spotkanie z płaszczką – to doświadczenie, które zostanie ze mną na zawsze. Muszę przyznać, że włoski kapitan i jego załoga bardzo dobrze się spisali, a sprzęt do nurkowania był bardzo dobrej jakości.
Zachód słońca na Santa Teresa
Santa Teresa to raj dla surferów i miłośników natury, przyciągający turystów z całego świata swoimi złocistymi plażami i spektakularnymi zachodami słońca. Wzdłuż głównej drogi znajdziesz liczne butiki, sklepy z rękodziełem oraz klimatyczne knajpki serwujące zdrowe jedzenie i świeże owoce morza. Niezwykła popularność tej miejscowości wynika ze świetnych warunków do surfowania i niesamowitych widoków, które każdego wieczoru maluje zachodzące słońce. Ja tam byłam i piwo na plaży przy zachodzie słońca piłam.
Pura Vida – czyste życie
„Pura Vida” to nie tylko pozdrowienie, ale filozofia życia Kostarykańczyków. Podczas tej drugiej podróży jeszcze głębiej ją zrozumiałam i doceniłam. Łączność z naturą, życie chwilą, docenianie prostych przyjemności – to wszystko składa się na „czyste życie”. Kostaryka to kraj pełen kontrastów – od gęstej dżungli po złociste plaże, od aktywnych wulkanów po spokojne jeziora. Pogoda potrafi zaskakiwać – w jednej chwili upał, a w
następnej deszcz, wiatr i rześkie powietrze, by zaraz znów powróciło słońce. Jeśli masz ochotę na zmianę klimatu, wystarczy dwie godziny podróży, by znaleźć się w zupełnie innym otoczeniu. Dodaj do tego wspaniałe towarzystwo, pyszne jedzenie pełne
tropikalnych owoców i owoców morza, mnóstwo śmiechu oraz magiczne zachody słońca – i masz przepis na niezapomnianą podróż.
Powrót po trzech latach był jak spotkanie ze starym przyjacielem – niektóre rzeczy się zmieniły, inne pozostały takie same, ale magia tego miejsca nie przemija. I choć wilgotność dawała się we znaki, a ukąszenia owadów były czasem uciążliwe, to te drobne niedogodności tylko dodają autentyczności całemu doświadczeniu. Wiem, że Kostaryka ma jeszcze wiele do zaoferowania.
Więc do następnego razu, Pura Vida!